Naruto
  Ramen
 

Z czym to się je?

Ramen czy kolejna zupka z proszku?

Pierwsze skojarzenie nasuwające się po przeczytaniu tytułu? Za jakie grzechy autorowi zachciało się pisać porównanie potraw? W końcu historia opowiada zupełnie, o czym innym... Blisko, ale nie to miałem na myśli. Na samym początku chciałbym wyjaśnić ideę tego artykułu. Przede wszystkim ma on za zadanie przybliżenie Naruto osobom, które dopiero, co zaczynają swoją przygodę z tym tytułem. Postaram się naszkicować zarys fabuły, a także dodać kilka słów od siebie. Jeżeli pierwszy raz spotkałeś się z Naruto i chciałbyś dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat, to usiądź wygodnie i po prostu wczytaj się w ten artykuł.

Ramen to ramen - ulubione danie Naruto, nie możemy temu zaprzeczyć. Ale co do tego mają chińskie zupki? Każdy tytuł można porównać do takiej zupki. Zalać gorącą wodą i gotowa w kilka minut. Fascynacja, zauroczenie pojedynczym tytułem jest właśnie taka jak każda sproszkowana zupka kupiona w pierwszym lepszym supermarkecie. Zjesz i zapomnisz o niej. Analogicznie z anime; oglądamy, przeżywamy i po jakimś czasie odrzucamy w najdalsze kąciki naszej pamięci, na dodatek mało kiedy nachodzi nas na wspomnienia. A Naruto? W tym przypadku smakiem tego tytułu możemy się delektować bardzo długo. Każdy z nas jest takim małym dzieckiem będącym na łące, które niby ciągnie za kwiatek, ale nadal nie wie czy chce go zerwać, czy tylko wąchać. Żeby przekonać się do jakiegoś tytułu, trzeba poświęcić mu jakiś czas - zapoznać się z odcinkami czy kolejnymi rozdziałami mangi. Dopiero wtedy mamy wyrobione zdanie na temat danej serii. Dalej to już krótka piłka, pozostajemy wierni po sam koniec ostatniego odcinka, a może odsuwamy na bok i szukamy czegoś ciekawszego. Z Naruto jest tak samo. Na różne sposoby szukamy źródeł, gdzie możemy poczytać różne rzeczy odnośnie konkretnego tytułu, wypytujemy się znajomych. Trafiłeś na ten artykuł, skoro doczytałeś do tego momentu, to nic nie stoi na przeszkodzie byś sięgnął nieco głębiej. Odkryj przepis na prawdziwy ramen, z którego tak bardzo zadowolony jest Naruto.

Na początku był chaos, natłok myśli, które wypełniały głowę Kishimoto-sama. Brzmi prawie jak wstęp do mitologii greckiej, ale taka prawda. Masashi uwielbiał rysować i tworzył wiele mang, które niestety nie odnosiły wielu sukcesów. Cały czas w głowie rodziły się nowe pomysły. Pomysły, do których czerpał inspiracje z innych serii. I tak pan Kishimoto trafił na Dragon Ball, w którym się zakochał. Bardzo podobała mu się kreska Akiry Toryiamy - człowieka, który stał się wielkim idolem Masashiego. Nie ma się, co dziwić, że kreska autora Naruto jest bardzo zbliżona do tej, którą mogliśmy widzieć w serii o Smoczych Kulach. W końcu przyszedł czas na Naruto. Z początku manga miała być one-shotem. Historia opowiadała o małym chłopcu, który miał zapieczętowanego w sobie potwora. Wtedy Naruto liczył zaledwie kilkadziesiąt stronic. Pierwsze rozdziały przygód małego Uzumakiego zaczęły ukazywać się w 2000 roku. Manga była publikowana w magazynie mangowym Shonen Jump, który jest bardzo popularny w kraju Kwitnącej Wiśni. Naruto przyjęło się przez fanów bez dwóch zdań. Można by rzecz, że w Japonii zaczęła się istna Narutomania - mnóstwo gadżetów w sklepach, raj dla prawdziwego fana. Trochę inaczej sprawa wygląda w naszym kraju. Nie było takiego "boom" jak w Japonii, aczkolwiek wszystko idzie w dobrym kierunku. Nie musieliśmy długo czekać aż jedno z liczących się wydawnictw w Polsce podejmie się tłumaczenia tej mangi, mowa oczywiście o Japonica Poloniaca Fantastica. Nawet możemy zaobserwować ślady fanów Naruto na cosplayach na różnych konwentach. Z początku widoki pomarańczowych ciuszków Uzumakiego, bandaże owinięte wokół rąk jak u Nejiego były mało dostrzegalne. Ale z czasem wszystko zaczęło się zmieniać. Coraz częściej możemy nacieszyć nasze oczy różnymi kreacjami bohaterów z Naruto.

Dopiero dwa lata później, w Japonii, na ekrany telewizorów trafiły pierwsze odcinki Naruto, bowiem seria doczekała się swojej ekranizacji. Fani zasiadali przed telewizorami, włączali na kanał TV Tokio i oczekiwali emisji kolejnego odcinka z przygodami Uzumakiego. Dzięki temu Naruto zyskała sławę na całym świecie, a wszystko za sprawą grup fansuberskich, które podjęły się przetłumaczenia na język angielski. Z początku odbywało się na zasadzie napisów wklejonych w obraz (tzw. hardsuby). Dopiero wielkie zainteresowanie za oceanem sprawiło, że Naruto został licencjonowany, a w późniejszym czasie wersji anglojęzycznej (dubbing). To samo stało się z mangą - licencja - kolejny dowód na to, że Naruto został przyjęty z otwartymi rękami przez tamtejszych fanów. Kolejnym krajem, który wykupił prawa na emisje Naruto są Filipiny. Innym, świadczącym dowodem na to, że Naruto stało się popularne w Kraju Kwitnącej Wiśni są filmy pełnometrażowe, których nie każda seria mogła się doczekać. Natomiast mały Uzumaki bez mniejszych problemów zdobył serca fanów i nie trzeba było długo czekać na wejście na duże ekrany. Poza wersjami kinowymi możemy nacieszyć oczy dodatkowymi odcinkami - tzw. OAVy (Original Anime Video). Żyją one własną historią i pełnią rolę dodatku do całej serii. Tym miłym akcentem kończę, krótką genezę samego tytułu i opis drogi do sukcesu. Dla ciekawskich dodam, że nazwa tytułu nie jest całkiem przypadkowa. W Japonii istnieje miasto o nazwie głównego bohatera, a także most, który możemy spotkać w mandze.

Teraz przejdę do milszej części artykułu i postaram się pokrótce przybliżyć fabułę serii. Dawno, dawno temu, dwanaście lat przed rozpoczęciem fabuły, wioskę Ukrytego Liścia spotkało wielkie nieszczęście. Gakure została zaatakowana przez jednego z Bijuu*, na dodatek najsilniejszego z istniejących na świecie - Kyuubi. Ongiś demonów istniało dziewięć, o których mocy świadczyła ilość ogonów. Od zarania wieków, każda wioska starała się w jakiś sposób podporządkować sobie bestie, aby później wykorzystywać ich moc do własnych celów, m.in.: obrona wioski przed intruzami. Jednak na to istniała jedna, bardzo niebezpieczna metoda. Polegała ona na zapieczętowaniu Bijuu w ludzkim ciele, a taka osoba jest nazywana Jinchuuriki**. Wracając do sytuacji w Konoha-Gakure, to wioska nie dawała sobie rady z niebezpieczeństwem; wielu shinobi poległo na polu walki, część małych dzieci straciło swoich rodziców. Na szczęście wszystko trwało do pewnego momentu. Przywódca wioski, Czwarty Hokage, poświęcił swoje życie dla dobra swojego rodzinnego domu, ludzi, których kochał. Był on jedyną osobą, która była w stanie pokonać potwora. Wiedział, że wszystkie metody walki zawiodły, dlatego miał jeszcze jednego asa w rękawie. Wykorzystując zakazaną technikę - Shiki Fuujin, udało mu się Lisiego Demona zapieczętować w nowonarodzonym dziecku. Teraz i on stał się Junchuuriki. Od tamtej pory życie noworodka zbyt kolorowe; wyalienowany przez społeczeństwo tylko, dlatego, że jest �żyjącym kontenerem� dla Lisiego Demona, który dwanaście lat temu terroryzował wioskę. Tym chłopcem jest tytułowy bohater serii - Uzumaki Naruto. Chłopiec na wszelaki sposób stara się zwrócić na siebie uwagę; demoluje monument Hokage, wymyśla zwariowane techniki, zdobywa miano najgłośniejszego ninja w wiosce. Przez pewien okres swojego życia podąża sam, bez przyjaciół, bez bliskich osób, które otaczają nas i zapewniają nam ciepło. Do tego dochodzi sam fakt, że Naruto jest sierotą, nigdy nie miał okazji zaznać rodzicielskiej miłości. Jak każdy chłopiec, tak i mały Uzumaki posiada swoje marzenia, będące jego silniczkiem napędowym w czynach. Chce zostać najsilniejszym ninja i zdobyć tytuł Hokage. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta - chce być w końcu dostrzeżony przez resztę mieszkańców. Tak mniej więcej wygląda zarys początku serii Naruto. Nie chce zdradzać więcej, bo zepsuje Wam zabawę.

Ośmielę się użyć sformułowania, iż Naruto jest jednocześnie dla dużych i jak i małych. Możecie się ze mną nie zgadzać, ale przyglądając się ludziom zainteresowanym tym tytułem, mogę śmiało to powiedzieć. Minimalnym wiekiem pozwalającym sięgnąć po tą serie jest piętnaście lat. I tak wiemy, że w praktyce jest całkiem inaczej. Każdy młodszy fan mang shounen, typowych mordobić sięgnie po ten tytuł, tylko po to by sprawdzić, co nowego wyszło na światło dzienne. Nie wspomnę już o fanatycznych maniakach Dragon Balla, którzy po ujrzeniu hasła, w śp. gazecie Kawaii z pewnością rzucą okiem na pierwsze rozdziały, czy pierwsze odcinki Naruto. Sfrustrowani wielbiciele przygód Son-Goku i drużyny "Zet" rzucali się na tą serię, niczym muchy na lep, tylko, dlatego, że dali się nabrać na banalne hasło reklamowe. A prawda jest inna. Naruto opowiada całkiem inną historie, której daleko do ciągnących się w nieskończoność poszukiwań Smoczych Kul, a nawet wydłużające się walki bohaterów przypominające seriale rodem "Moda na sukces".

Dla tych młodszych fanów będzie się liczyła fabuła, dużo walk, ładna dla oka kreska, a także humor, który przeplatany jest z wartką akcją. Inną radością dla adeptów tej serii jest ciągnąca się fabuła. Mówiąc inaczej Naruto jest przykładem typowego tasiemca, jednak oby Budda miał Was w swojej opiece jak innych, starszych fanach Uzumakiego, jeśli odważycie się pomyśleć o tej serii jak o kolejnym brazylijskim serialu. A teraz kilka słów skierowanej drugiej grupy fanów, ale nakłaniam także tych pierwszych. Może uda mi się rzucić nieco światła na ich odbiór serii. Naruto na pierwszy rzut oka wydaje się prostą mangą - kilka wątków, postaci, walka dobra ze złem, dążenie do spełnienia marzeń. Czyż to nie jest typowy schemat dla większości tytułów? Niestety musze Was rozczarować. Przyglądając się dłużej pewnym wątkom można śmiało stwierdzić, że Naruto posiada drugie dno.

Kishimoto-sama daje nam, pewnego rodzaju, pole do popisu. Wiele poruszonych wątków nie zostaje od razu wyjaśnionych, jesteśmy trzymani w napięciu. Autor stworzył mocne filary, które są podtrzymywane swoją zawiłą akcją, i przekazuje nam jakby pałeczkę. Pozwala nam się wczuć w jego rolę, pospekulować na różne tematy. Właśnie przez to Naruto nabiera kolorów. Kolejnym ciekawym aspektem jest mnogość bohaterów. Losy niektórych postaci są nam bliżej przedstawione, autor przenosi nas w czasie, żeby poznać przeszłość danej osoby. Co więcej, dzięki temu można stwierdzić, że poszczególne postacie nie są płytkie, posiadają kilka warstw, które są rozwijane z biegiem akcji. Niektórzy fani okazują nawet objawy identyfikacji z poszczególnymi bohaterami, co nie znaczy, że są jacyś dziwni albo wymagają opieki specjalistów z ośrodka dla obłąkanych. Z nimi wszystko jest w porządku, dlatego, że historie i cechy postaci nie są wyssane z palca. Samotność, gniew, miłość, rywalizacja i wiele innych wartości - to wszystko zostało zaczerpnięte z naszego życia, typowe problemy, z którymi musimy się borykać każdego dnia. Naruto potrafi także rozkruszyć serce nawet łysego Cześka, ubierającego się w ortalionowy dresik z czterema paskami, który lubi sobie przypakować na osiedlowej siłowni, i wycisnąć kilka łez. Historia opowiadająca samotności, odtrąceniu przez społeczeństwo. Ba! Nawet złe charaktery posiadają swoje historie, w których niekiedy mamy do czynienia z tragicznymi wątkami. Gorzej już z konstrukcją charakterologiczną żeńskich postaci. Kreowane są one na typowy schemat - prosta przeszłość, żadnych cech szczególnych, czyniących je wyjątkowe w otoczeniu, czego nie można powiedzieć o niektórych postaciach "brzydszej płci".

Niestety jest jeszcze druga strona medalu. Czytając dotychczasowe informacje zawarte w tym artykule mogłyby on przedstawiać Naruto jako idealną serię - marzenia ściętej głowy, ponieważ nigdy nie doczekamy się takiej mangi, która będzie trafiała do wszystkich czytelników i nie będzie posiadała żadnych mankamentów. Główną uwagę zwracam na tzw. "zapychacze", czyli dodatkowe odcinki, które nijak mają się do oryginalnej fabuły. Zatem możemy sobie zadać pytanie: po co one są w ogóle wprowadzane? Głównie dlatego, że ludzie odpowiedzialni za anime nie chcieli aby dogoniła ona mange. Specjalnie są tworzone odcinki, które tak samo jak OAVy żyją własnym scenariuszem. Nie są one powiązane z główną linią fabularną i niewiele wnoszą, za to bardziej skupiają się na przybliżeniu nam niektórych bohaterów. Osobiście, tego typu odcinki przyprawiają mnie o samowolne ruchy wymiotne. Ale co można poradzić. Większość fanów woli oglądać dodatkowe odcinki niż czekać aż manga odskoczy w akcji. Nawet producenci ponieśliby ogromne straty, gdyby emisja anime została wstrzymana na dłuższy czas. Tego typu odcinki niosą za sobą nieprzyjemne konsekwencje. Zwarzywszy chociażby na sam fakt, że liczba fanów przez ten okres emisji stosunkowo spada. Fabuła nie jest zbyt interesująca, do tego ludzie odpowiedzialni za całokształt "fillerów" potrafią mieć przypływ dość głupkowatych pomysłów na nowe epizody. Frapujące jest to, że pozostała część fanów Naruto jest dalej wierna swojej serii i mimo rosnącego zniechęcenia do kolejnych odcinków, z grymasem wyczekują powrotu do oryginalnej fabuły.

Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, technologia zaszła bardzo daleko, przez co z wielką przyjemnością ogląda się anime. Teraz każda seria korzysta z animacji komputerowej. Przyglądając się kresce Naruto można wysunąć jeden wniosek - animatorzy bardzo starannie starają się odzwierciedlić kreskę mistrza Kishimoto. Zatrzymajmy się jeszcze na chwilkę przy metodzie rysowania całej scenerii Naruto. Otóż kreska, jaka została zastosowana jest prosta i nieskomplikowana, ale z ogromną precyzją zadbali o szczegóły. W niektórych momentach, część z nas pomyśli, że brygada odpowiedzialna za animacje się zmieniła. Te elementy każdy dostrzeże. Mowa oczywiście o wyglądach postaci w niektórych kadrach. Na szczęście takich niuansów jest tylko kilka. Niektóre wywołują śmiechy pośród fanów, gdyż sposób, w jaki są przedstawione postacie jest bardzo komiczny. W jednym momencie mamy wrażenie, że oglądamy film braci Wachowskich - scena z Matrixa Rewolucji, Neo walczy z agentem Smithem i ten drugi dostaje mocne uderzenie w buźkę. Efektem końcowym była wielka deformacja twarzy - to samo możemy zauważyć w Naruto. Wracając do meritum, w każdej serii występuje kilka uchybień, które odejmują na jakości, ale nic na to nie poradzimy. Za to wszystko nadrabiane jest genialnym połączeniem efektów specjalnych, przy użyciu technologii komputerowej, z zwykłą kreską, która jest animowaną wersją pióra pana Kishimoto.

Wielkie pokłony chylę panu Toshiro Masudzie, który odpowiedzialny jest za muzykę do Naruto. Poza nim są jeszcze inne japońskie kapele, które udostępniają swoje kawałki, które później są wykorzystywane przy openingach jak i endingach (np. Akeboshi, Hound Dog, Asian Kung-Fu Generation, Rythem, Orange Range). Naruto od strony muzycznej bardzo dobrze się prezentuje. Japońskie okrzyki towarzyszące poszczególnym momentom idealnie odwzorowują klimaty ninja. Dzięki temu autor muzyki pozwala nam się przenieść do świata Naruto. Do tego dochodzi gra na japońskich instrumentach, ale nie są one głównymi narzędziami w tym rzemiośle. Niekiedy uda się usłyszeć mocne brzmienie kościelnych organów, świetnie odzwierciedlające daną akcje. Co więcej, wraz z diametralną zmianą akcji, muzyka bacznie dotrzymuje kroku. Dobrym przykładem będzie np. jakaś dramatyczna sytuacja (śmierć któregoś bohatera czy smutne wspomnienia). Towarzysząca melodia u nie jednego może spowodować łezkę w oku, przez co klimat Naruto staje się jeszcze lepszy. Światło dzienne ujrzało już kilka płyt z muzyką do serii. Każde kolejne wydanie jest lepsze od poprzedniego, aczkolwiek znajdzie się kilka "robaczywek", które mogą nie cieszyć się zbytnią sympatią u fanów. Nawet filmy kinowe doczekały się swoich premier muzycznych.
 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 49 odwiedzający tutaj  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja